Do Austrii przyjechaliśmy na początku grudnia 2019 gdy w Alpach zaczęły się obfite opady śniegu. Rozpoczął się sezon narciarski w naszych okolicach. Koniec kontraktu był zaplanowany na kwiecień. Jak wszyscy wiemy, nastąpiło to miesiąc wcześniej, ponieważ tyrolskie jak i wszystkie inne hotele zostały zamknięte. Na początku nikt nie brał tego tematu na poważnie. Wszyscy sobie żartowali „Alkohol zabija koronawirusa więc spokojnie, naszemu teamowi nic nie grozi”. Nikt, ale absolutnie nikt nie spodziewał się tak szybkiej decyzji państwa Austriackiego o zamknięciu wszystkich stoków. A co za tym idzie, również hoteli. Do ostatniego momentu właściciele kurortów liczyli na wielką kasę, którą zarobią, goszcząc narciarzy z Włoskiego Tyrolu gdzie sytuacja była już nieciekawa. Myśleli, że Ci zdesperowani narciarze, nadal będą chcieli w pełni korzystać ze swojego urlopu. Największy szok nastąpił gdy ludzie masowo zaczęli rezygnować z urlopów, ponieważ w Innsbrucku poddano kwarantannie cały hotel (około 30 km od nas). To wywołało swojego rodzaju „panikę”. Dzwonili pytając o sytuację, ponieważ bali się o swoje zdrowie. Wtedy wszystko stało się jasne. Trzeba zwijać interes, wysłać ludzi do domu i modlić się o jak najmniejsze straty. Wiecie już jak to mniej więcej wyglądało na początku, lecz nie o tym miał być ten wpis, ponieważ chciałam opowiedzieć wam o NIEODPOWIEDZIALNOŚCI. To może was przerazić. Mnie przeraziło i zniesmaczyło.
Każdy z nas chociaż raz w życiu był chory w pracy prawda? Bo nie chcieliśmy zawieść współpracowników, szefa lub po prostu nie miał nas kto zastąpić (co nie powinno mieć miejsca). Ból gardła czy katarek to nie jest koniec świata i przecież można wytrzymać te parę godzin, a później wskoczyć prosto do wyrka. Normalka. Lecz co, gdy takie zachowania mają miejsce podczas pandemii groźnego wirusa? Jak powinien zachować się właściciel/szef? Ale po kolei.
Na przełomie stycznia i lutego zachorowałam, nie wyglądało to poważnie. Katar i ból gardła. Oczywiście pracowałam, ponieważ nie miał mnie kto zastąpić. Wtedy tak bardzo się tym nie przejęłam, ponieważ pracowałam tylko 5 godzin i gripex świetnie radził sobie z objawami na chwilę. Dałam radę, każdy z nas daje radę z przeziębieniem, przecież to nic wielkiego. Ludzie mówią „nie bądź taki delikatny” gdy będziesz narzekać. Twój szef powie „Ja chodzę zawsze chory do pracy i mnie nikt nie żałuje”. Znacie to prawda? Jednak już wtedy zapaliła mi się czerwona lampka, po jednej nieprzyjemnej sytuacji. Mianowicie, odmówiłam pomocy kelnerom na tarasie, gdyż bałam się powikłań. Praca wiązała się z ciągłym wychodzeniem na zewnątrz. Nie chciałam żeby mi się pogorszyło, wtedy ktoś musiałby przyjść za mnie do pracy. Chciałam dobrze. Skończyło się to jednak problemami z szefem. Nie akceptował słowa „nie”. Taki typ. Tłumaczyłam również, że zarażę wszystkich wokół, bo tak to działa w gastronomii, hotelarstwie. Gdy jedna osoba przyjdzie chora do pracy, lecą wszyscy po kolei. Nikomu jednak nie przeszkadzało to w dalszym przychodzeniu chorym i zarażaniu innych. Sprzątaczki, kelnerzy i recepcjonistka, nie brali pod uwagę zdrowia innych. Sytuacja miała się podobnie w innych hotelach. Na mojej sali śniadaniowej byłam sama, zagrożeni byli tylko lub aż goście. Cóż, wtedy każdy miał to głęboko w nosie. Przez to, że chodziłam codziennie do pracy, nie mogłam się do końca wyleczyć. Ciało potrzebuje odpoczynku do regeneracji, nie jesteśmy maszynami.
Nie pomogła mi w tym cotygodniowa duża impreza, na której musiałam wieczorami sprzedawać grzane wino przy ujemnych temperaturach. Czasami stałam w małej drewnianej budce 3 godziny i marzłam. Gdy tylko czułam się lepiej, czwartkowa impreza rozkładała mnie na łopatki. I właśnie na tej imprezie dostałam szoku. Wydawało mi się, że w XXI wieku, ludzie wiedzą więcej o higienie pracy, szczególnie w gastronomii. Jest mi słabo gdy pomyślę o bezmyślności ludzi planujących ten event. Zależało im tylko na kasie z turystów. Ja co prawda byłam tylko sprzedawcą i nie byłam odpowiedzialna za organizację miejsca pracy, ale mimo to czuje się współwinna. Mogłam coś powiedzieć, zaprotestować, ale z drugiej strony wiem, że nikt by mnie nie posłuchał. Szef, który to wszystko widział, nie miał z tym problemów, więc co ja taka „gówniara” mogłam wiedzieć. To co teraz napiszę powinno być przestrogą. Uważajcie co i w czym kupujecie, sprawdzajcie czystość i sterylność. Wszystkie kubki, szklanki, talerze, powinny być umyte w specjalnej wyparzarce. Nie w wiadrze ze stojącą wodą!!! Tak! Gdy zabrakło kubków, w których sprzedawane było wino, brudne kubki płukano w wiadrze z wodą i podawano kolejnym klientom. TRAGEDIA. Chodziło tylko o jak największy zarobek. Gdzie higiena? Już wtedy było bardzo głośno o koronawirusie, im jednak to nie przeszkadzało. Ani chora sprzedawczyni, ani brak odpowiedniego sprzętu myjącego. Coś nie do pomyślenia.
Po tym wydarzeniu rozchorowałam się jeszcze bardziej, byłam zmęczona i musiałam brać antybiotyk. Nadal nie otrzymałam dnia wolnego, za to byłam ofiarą żartów mojego szefa „Co Kamilko, jak się tak źle czujesz to może pogotowie trzeba wzywać?”. Było mi wręcz głupio gdy podczas śniadania kaszlałam. Widziałam jak klienci się patrzą. Przeczuwano, że nadciąga fala zarażeń. To było bardzo nieodpowiedzialne. Nigdy więcej nie zgodzę się na coś takiego. Trzeba myśleć o wszystkich a nie o czubku własnego nosa. Prawdę mówiąc cieszyłam się, że hotele zostają zamykane a ten cały cyrk się skończy. Na początku marca ludzie byli już bardzo spanikowali, wszystkie rezerwacje zostały odwołane, nie było mowy o kontynuacji sezonu. Ja całe szczęście czułam się już bardzo dobrze i chciałam wrócić jak najszybciej do domu. Teraz wyobraźcie sobie, że w dzień naszego wyjazdu, chora kelnerka przyszła do pracy z grypowymi objawami. Byłam wściekła już na tych ludzi, na ich głupie zachowanie. Wróciliśmy ze strachem. Wtedy nie było jeszcze obowiązkowej kwarantanny, ale po rozmowie z pracownikiem sanepidu, postawiliśmy zostać 2 tygodnie w domu i z nikim się nie widywać. Nasi najbliżsi znajomi z Niemiec, zostali poddani testowi na obecność COVID-19. Wiedzieliśmy, że jeżeli oni są chorzy to my też (zostali z chorą pracującą kelnerką tydzień dłużej). Dzięki bogu test był negatywny, a my do teraz jesteśmy zdrowi. Stres był jednak spory. Gdy wracaliśmy do domu, widzieliśmy wzmożony ruch, nawet w nocy. Nie tylko my chcieliśmy dostać się do Polski. Zastanawiam się tylko ilu z tych ludzi dzwoniło gdzieś o poradę. Ilu z nich zostało w domach? Czy zachowali się odpowiedzialnie? Może poszli na imprezę do znajomych, odwiedzili rodziców, dziadków. Mam nadzieję, że zachowali się lepiej niż Austriacy… Mam również nadzieję, że gdy wszystko wróci do normy, podejście pracodawców zmieni się chociaż odrobinę. Każdy z nas pracując czy to w biurze, czy hali produkcyjnej widział kogoś ewidentnie chorego. Przecież jak weźmie się L-4, to szef krzywo popatrzy, premia odpadnie, świat się załamie, firma pójdzie na dno… czy to wszystko tego warte?
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie i życzę zdrowia. Żeby wirus trzymał się od was jak najdalej.
Kamilka
Skomentuj