Będzie to mój ostatni post odnośnie tego państwa. Muszę przyznać, że wracam do tych wspomnień niechętnie. Po przeczytaniu mojego poprzedniego wpisu będziecie wiedzieć dlaczego.
Na pierwszą pracę czekałam parę dni. Miałam być pod telefonem, ale zamiast tego o 7 rano obudziła mnie pani zajmująca się naszym hotelem i zapytała czy chcę iść do pracy przy ziemniakach. Cóż, zgodziłam się, przecież przyjechałam tam pracować. Powiedziano mi, że mam być na 8:00 i mogę iść na piechotę. To tylko 2 km, raptem 15 minut na nogach. Oczywiście wstukałam nazwę w google maps i 15 minut zamieniło się w 35. Szłam w wietrze bardzo szybko, ponieważ bałam się spóźnienia w pierwszy dzień pracy. Byłam zestresowana i zła. Muszą kłamać nawet w takiej sprawie. Prawdopodobnie ktoś ich wystawił i w ostatniej chwili zrezygnował z pracy, dlatego wyciągnięto mnie z łóżka. Tak więc, Ty stajesz dla nich na rzęsach, idziesz 5 km z buta w zimnie i wichurze, a oni nie mogą powiedzieć prawdy. Porażka. Udało mi się dotrzeć na czas. Szef przywitał mnie osobiście, był miłym starszym panem, który dużo się uśmiechał. Firma była mała. Pracowała ze mną jeszcze tylko jedna pani, która była bardzo fajną osobą i zawsze miło ją wspominam. Do tego oczywiście pracownicy holenderscy. Oni głównie jeździli wózkami widłowymi, przywozili nam ziemniaki, które my segregowałyśmy. Praca nie była ciężka, ale brudna. Jeżeli ktoś ma uczulenie na kurz serdecznie nie polecam.
Jeżeli jesteście przyzwyczajeni do 8-godzinnego klasycznego systemu pracy, możecie się nieprzyjemnie zaskoczyć. Holendrzy preferują pracę z 1-godzinną przerwą, oczywiście bezpłatną. We wszystkich firmach pracowałam minimum 9 godzin dziennie, czyli 10 łącznie z przerwą. Na początku byłam bardzo niezadowolona z tylu godzin pracy. Czułam, że nie mam nic z życia. Zaczynasz pracę o 7:00, a kończysz o 17:00, do tego dojazdy to około 1 godziny dziennie. Jednym słowem cały dzień spędzasz w pracy, a po niej nie masz już siły na nic. Chcesz coś zjeść, wziąć prysznic i iść spać. Holendrzy chyba lubią tak żyć. Często zostają nawet po pracy żeby tam napić się piwka i poplotkować. Jakoś nie śpieszno im do domu. Zazwyczaj miałam około 45 godzin pracy tygodniowo, co było naprawdę optymalnym wynikiem. Zawsze miałam pracę i godziny co dawało mi ciągłość finansową. Każdy kto pracuje w Holandii wie, że przez wysokie podatki nie opłaca się pracować więcej niż 50 godzin tygodniowo. Finalnie wychodzisz na tym tak jakbyś pracował jeden dzień za 15 e, supcio… Nie dajcie się wykorzystywać, w końcu obowiązują tam jakieś przepisy pracy. Oczywiście czasami je ignorują, jak raz w przypadku mojego chłopaka. Mianowicie miał przepracowane już 72h [sic!]. Pracował od poniedziałku do soboty, a firma powiedziała mu, że ma przyjść jeszcze w niedzielę na 12 godzin. Nie zgodził się na to. Nikt nie jest robotem i każdy potrzebuje odpoczynku. Bądźcie przygotowani na takie sytuacje i nie dajcie się zajechać!
Co do zarobków, na początku spotkała mnie (oczywiście) niemiła niespodzianka. Kolejne kłamstwo. Miałam wtedy 21 lat, więc obowiązywała mnie jeszcze stawka wiekowa. Gdy w biurze pracy zapytałam ile będę minimalnie zarabiać, powiedziano mi, że „wiekówka” wygasa miesiąc przed urodzinami i mam się nie martwić, bo będę miała normalną stawkę. Moja mina po otrzymaniu wypłaty po pierwszym tygodniu była nietęga. Swoją drogą wypłata co tydzień jest na prawdę fajną sprawą. Za 40 godzin pracy otrzymałam około 200 e, oczywiście wszystko sprawdziłam na „salarisie”, na którym zawsze mamy wszystko czarno na białym. No i zobaczyłam moją stawkę. Wykonałam parę telefonów i dowiedziałam się, że przez cały miesiąc będę na stawce wiekowej, aż do dnia moich 22 urodzin. Jupi… Tak wyglądał mój początek. W późniejszych pracach zarabiałam od 320 e do 420 e tygodniowo, przy około 45 godzinach pracy. Wtedy te zarobki wydawały mi się całkiem duże, w przeliczeniu na polskie złote była to niezła wypłata. Ale byłam ciemna i naiwna, teraz nie wyobrażam sobie pracy za te pieniądze.
Trzeba też wspomnieć o wysokich opłatach za pokój. Dokładnie: za pokój. Pusty pokój z łóżkiem, który opisałam w poprzednim poście. Płaciłam 270 e miesięcznie, razem z chłopakiem to 540 e. Bardzo drogo. Normalnie u kogoś w prywatnym domku można wynająć fajny pokój za 300 e, więc raczej idźcie w tę stronę, jeśli chcecie zaoszczędzić.
Dochodzimy do punktu kulminacyjnego: czy w Holandii da się zaoszczędzić? Jasne, że się da! Oczywiście to zależy ile chcesz uzbierać, jakie masz cele i czy chcesz ułożyć sobie życie w Holandii. Możecie teraz zerknąć na obrazek u góry. Jeżeli nie będziecie wydawać połowy pensji na zioło, alkohol, imprezy, postaracie się zaoszczędzić na jedzeniu, co nam się nawet udało, odłożycie zadowalającą sumę (w zależności od waszych wymagań oczywiście). Dla mnie te zarobki były za małe. Mimo skromnego życia, nie mogłam uzbierać tyle ile chciałam. Rezygnacja z pracy w Holandii okazała się najlepszą decyzją w moim życiu. W końcu mówię w dwóch językach i cały świat stoi przede mną otworem. Do realizacji moich marzeń potrzebuję więcej kasy, nie mam zamiaru być starą babą gdy je spełnię. Powoli dążę do celu z nastawieniem na paroletnie wyjazdy za granicę. Zanim będę mogła spokojnie osiąść w Polsce, jeszcze się napracuję, ale za normalne pieniądze…
Myślę, że mój następny wpis, poświecę trochę sobie. Chcę opowiedzieć wam o tym do czego dążę, dlaczego wyjechałam, o moich planach, celach i marzeniach.
Pozdrawiam i całuję. Kiss Kiss
Ps. Nie zniechęcajcie się do Holandii. Warto w swoim życiu zobaczyć wszystko i przekonać się na własnej skórze, żeby móc wyrobić własną opinię.
Skomentuj